Stowarzyszenie Dzieciom Będzina

Pomoc dzieciom i młodzieży z powiatu oraz miasta Będzin.


42-500 Będzin
ul. Modrzejowska 89
dzieciombedzina@interia.pl
tel.: (0-32) 761 82 54

KRS 0000219000
Organizacja Pożytku Publicznego


Nawigacja:


Malarz dzieci (08-06-2008)

Dorota Wyspiańska-Zapędowska gościem SDB

W dniu 9 maja w Ośrodku “Jesteśmy razem” gościła Dorota Wyspiańska -Zapędowska, wnuczka czwartego wieszcza. Była to także okazja do spotkania dzieci i młodzieży z prof. Włodzimierzem Wójcikiem, pomysłodawcą imprezy.

To było wyjątkowe wydarzenie w przyjaznym klimacie i rodzinnej atmosferze pn. “Stanisław Wyspiański – malarz dzieci”.

Była to także okazja do przeprowadzenia wywiadu do książki “Całus i kpniak” z naszym wyjątkowym gościem, który przybył wraz z synem Janem Miłoszem aż z Lublina.

Wywiad z Dorotą Wyspiańską-Zapędowską przeprowadziła Monka Łata:

Wywiad z Dorotą Wyspiańską – Zapędowską
– wnuczką Stanisława Wyspiańskiego

Stanisława Wyspiańskiego każdy z nas zna bardzo dobrze – z encyklopedii, książek do języka polskiego, leksykonów, wreszcie z jego własnej twórczości. O Pani zaś wiadomo tak niewiele, choć przecież jest Pani jego wnuczką.
Dziś chciałabym porozmawiać właśnie o Dorocie Wyspiańskiej – Zapędowskiej, aby przybliżyć choć skrawek Jej życia… A zatem…

MŁ: Jest Pani wnuczką wybitnego człowieka. Choć nie było mu dane dożyć dnia Pani narodzin, na pewno od najmłodszych lat odczuwała Pani jego obecność w swoim życiu?

DWZ: Nie znałam dziadka. Urodziłam się oczywiście dużo później, w 1949 roku i właściwie od 14 roku życia zaczęłam, propagować jego twórczość i życiorys. Zostałam zaproszona do Radia Kraków. Była to prośba o recytowanie wierszy – dokładnie wiersza „Pociecho moja Ty, książeczko”. Tak zaczęło się moje życie z dziadkiem. W szkole nie było mi łatwo. Nauczycielka, Pani Profesor Kwiecińska szczególnie pilnowała mnie z łaciny. Ciągle wołała mnie do tablicy. Kiedy recytowałam po łacinie… wystarczyło jedno tylko potknięcie i już afera – „Twój dziadek na Skałce się przewraca”. Tato natomiast był niezwykle opanowanym, bardzo spokojnym człowiekiem. Z chemią i matematyką miałam problemy. Nie byłam w tym kierunku zbytnio uzdolniona. Tato mnie uczył, pomagał mi z chemii, matematyki, łaciny. Czynił to z niezwykłym spokojem… Proszę sobie wyobrazić, że na maturze matematykę zdałam na 5, a polski na 4. Tak mnie mój tato przygotował. Także do tej pory idę śladami dziadka. Szczególnie teraz – z wiekiem. Kiedy byłam młoda nie przywiązywałam takiej wagi do mojego pochodzenia; wręcz mi to przeszkadzało. Każdy patrzył na mnie inaczej, a ja chciałam być normalną, zwyczajną dziewczyną.

MŁ: Czy pamięta Pani pierwsze rozmowy, opowieści o dziadku? Z czyich ust najwięcej dowiedziała się Pani o jego życiu?

DWZ: Opowieści o dziadku było bardzo mało. Tato mój żył w cieniu nazwiska, które nosił, nadto był człowiekiem bardzo skromnym. Nie chciał opowiadać o swoim ojcu. Miał zresztą zaledwie 6 lat, gdy zmarł dziadek. Natomiast mama wspominała go zwykle podczas naszych podróży do Węgrzec. W rok po śmieci Stanisława, babcia Teofila wyszła za prostego człowieka z tej właśnie wsi. Sama zresztą nie była wykształconą kobietą. Dziadek zostawił jej 35 hektarów, z którymi samej niepodobna było sobie poradzić. Stąd pomagał jej prosty chłop. Kiedy moi rodzice odwiedzali babcię, powracały wspomnienia. Teofila trzymała w starej skrzyni krakowskiej wiele pamiątek po mężu – głównie prezenty, które od niego dostała – korale, sukienki z tafty. Płakała rzewnymi łzami, opowiadając o wspólnie spędzonym z nim życiu. Podczas, gdy przyszły małżonek uciszał ją, zmieniała temat. Dzieci wspólnych nie mieli. Babcia przeżyła 50 lat. Ale mało pozostało z jej opowieści.

MŁ: Towarzyszy Pani może jakaś szczególna więź z osobą dziadka? Jak odbiera Pani jego twórczość?

DWZ: Tak, odczuwam więź z jego osobą. W młodości wszystko było dla mnie mało zrozumiałe. Twórczość Wyspiańskiego jest bardzo trudna. Do tej pory zgłębiam jej tajniki, wiele zmagań przysparzają mi zwłaszcza utwory pisane w języku prostych chłopów. Jako młoda dziewczyna nie byłam w stanie w ogóle tego zrozumieć. „Wesele” jest inne. To dramat dostępny dla przeciętnego człowieka, podobnie jak malarstwo dziadka, które początkowo znacznie bardziej mnie interesowało. Teraz, kiedy człowiek staje się dojrzały i uświadamia sobie, jak wielkiej osobistości jest potomkiem, wiele się zmienia. Ja, obecnie, żyje dziadkiem i „łapię” się na tym, że przesadzam. (Śmiech) Zrobiłam sobie w pokoju coś w rodzaju miniaturowej Skałki. Zbieram rośliny z pola, zboża, kwiaty, mam bukiet zasuszonych róż; pośród nich szafirowy autoportrecik dziadka. Ciągle siedzę, czytam, piszę… Tak, sama również piszę, głównie eseje. Niekiedy mój syn mówi mi „czy coś Ci nie bije”, ale za chwilę – „wiesz to jest ładne”. Przecież każdy powinien czymś się interesować, „a ty interesujesz się twórczością dziadka i piszesz to, co lubisz”.

MŁ: Które dzieło literackie dziadka ceni Pani najbardziej?

DWZ: „Wyzwolenie”. Kocham Modlitwę Konrada. Zawsze, gdy ją słyszę bardzo mnie wzrusza. Szczególnie w wykonaniu Jerzego Treli. Byłam kiedyś w starym teatrze w Krakowie na „Wyzwoleniu”. Kiedy Pan Trela mówił modlitwę zaświeciła mi się łezka w oku. Wspaniałe aktorstwo, w żaden sposób niewymuszone, a jego głos idealnie dopasowany.

MŁ: Czy Pani zdarza się denerwować, gdy podczas wystawiania na scenie dramatów Wyspiańskiego widzi Pani pewne nieścisłości?

DWZ: Byliśmy zaproszeni na 6 października 2007 na „Wesele” do Teatru im. Wyspiańskiego w Katowicach. Tak strasznie się rozczarowaliśmy… Ja zaczęłam aż zachowywać się nieelegancko. Mój syn starał się mnie uspokoić, ale byłam niewzruszona: „to jest karygodne, nie ma nic wspólnego z Wyspiańskim”. Zresztą to nie było tylko moje zdanie… Podobno podobało się bardzo młodzieży, ze względu na uwspółcześnienie. W każdym razie takie recenzje znalazłam w prasie. Mój syn może już taki młody nie jest – ma 36 lat – ale też odniósł się krytycznie do inscenizacji. Moje rozczarowanie zauważyły zresztą od razu Pani Szaraniec – dyrektor teatru oraz Pani Ania Podsiadło, która zajmuje się tam wieloma sprawami: „Widzę, że się Pani nie podoba…”. Cóż, ja nie umiem ukrywać uczuć… A w tym wypadku mówię zdecydowane „nie”. No, oczywiście mój ogląd bierze się częściowo stąd, że jako członek rodziny Wyspiańskich bardziej osobiście wszystko odbieram. Widziałam już w życiu tyle inscenizacji „Wesela”. Szczególnie pamiętam interpretację Andrzeja Wajdy – wspaniała. Wiele spektakli w Krakowie; występ na 100-lecie w reżyserii Lidii Zamkow. Grał wówczas Pan Leszek Herdegen. Człowiek cudowny, aktor wspaniały.
Pięknie zachował się też „Teatr Zagłębia” w Sosnowcu pod dyrekcją Adama Kopciuszewskiego. Wystawił na swoich deskach „Wyzwolenie”. Poziom inscenizacji miał wymiar europejski. Dyrektor Muzeum Miejskiego w tymże mieście, Zbigniew Studencki, przez kilka tygodni organizował warsztaty poświęcone autorowi „Wesela” oraz spotkania z ludźmi nauki mówiącymi o Młodej Polsce i o Wyspiańskim. To mnie bardzo cieszy, niemal uskrzydla…
.

MŁ: Czy ma Pani swój ulubiony obraz namalowany ręką Stanisława Wyspiańskiego?

DWZ: W swoim pokoju mam wiele r e p r o d u k c j i. Słynny portret „Śpiącego Stasia”, autoportret dziadka. Pośrodku nich jestem ja. Namalował mnie zupełnie nieznany amator. Miałam wtedy może półtora, dwa latka. Na ścianie wisi również Teofila wśród pelargonii, dalej bardzo znany portret dziadka z babcią. Jakieś 2 lata temu spotkało mnie natomiast wielkie szczęście… Zaczęło się od telefonu od Pana, którego nie znałam i zupełnie nie przywiązywałam do niego wagi. Niedługo potem przyszła ze Stanów Zjednoczonych paczka. Zdziwiło mnie to, ale pomyślałam, że to syn zamawiał jakieś części do motocykla. Dopiero, gdy wspólnie rozpakowaliśmy pakunek, byłam bardzo mile zaskoczona. Okazało się bowiem, że to autoportret dziadka – na wzór tego, na którym on i babcia są razem. Tak ślicznie zrobiony… Pan napisał, że przeczytał w jednym czasopiśmie wywiad ze mną i szczególnie wzruszyły go moje słowa, kiedy mówiłam, że jest mi tak przykro, bo nie mam żadnej pamiątki po dziadku… chociaż jakiegoś rękopisu, czy jakiegoś drobiazgu… Więc malarka polska postanowiła stworzyć go specjalnie dla mnie. Powiedziała: wyślij do tej pani, do Lublina moją pracę, niechże, chociaż to ma. Napisałam do Polonii serdeczne podziękowania. Zwłaszcza wdzięczna jestem tej Pani. Jej czyn jest piękny i szlachetny.

MŁ: To znaczy, że nie ma Pani żadnych pamiątek po dziadku?

DWZ: Niestety nie mam żadnych pamiątek, kompletnie nic nie zostało.

MŁ: Czytałam, że kiedyś znalazła Pani przypadkiem w galerii obraz Stanisława Wyspiańskiego wystawiony na sprzedaż po niebagatelnej cenie. Czy taki widok wywołuje u Pani dumę czy może raczej żal, że pamiątki po tak bliskiej osobie trafiły w obce ręce?

DWZ: Powiem szczerze, że zobaczyłam ten stary, nieznany portrecik przedstawiający dość szczuplutkiego chłopca – w galerii na Starym Mieście w Warszawie. Przyglądałam się długo, gdyż myślałam, że mnie wzrok myli – widniała tam cena 70 000 złotych. Chyba była to aukcja, nie mam pojęcia. Kiedyś zaś bardzo zdenerwowała mnie taka informacja, podczas pobytu na premierze. Pani Gierkowa, okulistka, spytała mnie czy mam jakieś obrazy po dziadku. Odpowiedziałam, że nie. „Wie Pani, ja mam ich tyle… Mój mąż mi kupuje na aukcjach. Jeszcze powinnam mieć dwa obrazy, ale brakuje mi miejsca”. Miałam wtedy zripostować, że ja mam bardzo dużo miejsca. Ja dobrze wiem, jak to zostało zdobyte.

MŁ: Stanisław życie związał z Krakowem. Są w Krakowie miejsca, które Pani odwiedza ze szczególnym upodobaniem?

DWZ: Oczywiście, że są. Szczególnie lubię Jamę Michalika. W listopadzie wspólnie z Profesorem Włodzimierzem Wójcikiem zostałam zaproszona do Krakowa. Spacerowaliśmy razem po Rynku Krakowskim. Chodził ze mną we wszystkie znajome miejsca, które znał przed laty jako student polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Byłam zachwycona aktywnością i entuzjazmem Profesora. Pomyślałam sobie „Boże, teraz nie ma takich młodych ludzi”. Kiedy zdarzało mi się napomknąć, że jestem zmęczona, Profesor mobilizował mnie dość stanowczo, choć całkiem życzliwie: „Nie przyjechałaś tu spać. Idziemy”. Po drodze musieliśmy kupić album Łukasza Gawła „Życie i twórczość Stanisława Wyspiańskiego”. W chwilach wolnych od uroczystości – tych wielkich i wszystkich pozostałych, Profesor Wójcik stworzył dodatkowo wokół mnie niezwykłą atmosferę, atmosferę, którą pamiętam jeszcze z naszych młodych lat… Teraz młodzież już zupełnie inaczej przeżywa ten okres. Kraków wspominam szczególnie. Obecnie rzadko go odwiedzam, co niestety przede wszystkim jest związane z kosztami. Chętnie wracam pamięcią do spacerów po uliczkach odchodzących od Rynku Głównego – bardzo je lubię.

MŁ: Rok 2007 był szczególny – to 100 rocznica śmierci Stanisława Wyspiańskiego. Czy odczuła Pani te 12 miesięcy, jako czas niezwykły również dla siebie?

DWZ: Tak. Może nie był to dla mnie pełny rok, bowiem nie trwało to bez przerwy, ale w przeciągu tych kilku miesięcy przeżyłam bardzo dużo miłych chwil. Niejednokrotnie stanowiły one dla mnie niezwykłe zaskoczenie. Szczególna radość spotykała mnie, kiedy zostawałam zaproszona wraz z synem do miejscowości, które zupełnie nie miały związku z twórczością Wyspiańskiego. W Nisku, na przykład, amatorski zespół wystawił „Wesele”. Interpretacja była zachwycająca, po prostu lały mi się łzy z oczu. Inscenizację aktorską połączono z kukiełkami. Artyści chcieli potem jeszcze gdzieś pojechać ze swoim występem. Po powrocie do Lublina, zadzwoniłam, więc do zamożnych ludzi z prośbą żeby wesprzeć taką inicjatywę. Rozmawiałam z panem, który ów zespół prowadził. Powiedział, że wystarczą 4 tysiące złotych, aby zespół mógł przyjechać. Należało im tylko zapewnić miejsce do spania Transport i wyżywienie organizowali sobie we własnym zakresie. Pan z partii PSL Piast zaproponował, żeby przedstawiciel zatelefonował do niego. Byłam wtedy taka szczęśliwa, myślałam, że wszystko pójdzie dobrze. Ale po czasie, on do mnie zadzwonił i opowiedział, że nie mają pieniędzy. W takich sytuacjach, ja jestem nieobliczalna w słowach. W końcu zespół przyjechał na własny koszt. Artyści są po prostu ludźmi ofiarnymi i ideowymi…

MŁ: Bardzo chętnie uczestniczy Pani w uroczystościach poświęconych dziadkowi. Czy życie „Jego życiem” trwa permanentnie, czy też jest to pewien odskok od szarej rzeczywistości?

DWZ: Niestety są to długie odstępy czasu w propagowaniu jego twórczości. Stulecie to wyjątkowy rok. Potem natomiast robi się powoli taka pustka, cisza. Ja zajmuję się pisaniem. Piszę głównie eseje. Dla dziadka napisałam „Wspomnienia z Roku Wyspiańskiego”. Poza tym stoję na straganie i sprzedaję warzywa i owoce. Rentę mam małą, a kolega syna zaproponował mi tę pracę – niedaleko domu. Na osiedlu mam taki swój stragan. Czasem spotykam się z pytaniami: „no wie Pani, Pani musi pracować?”… Już mi się znudziły takie komentarze, toteż często z ironią odpowiadam: „No wie pani… ile można pilnować tych wszystkich obrazów? Gosposie tylko łażą, odkurzają i gotują, no to ja muszę wyjść z domu”. (Śmiech) W ogóle nie rozumiem, jak ktoś może tak niemądrze mówić. Przecież jestem najnormalniejszą w świecie kobietą.


MŁ: Znajdujemy się dziś w miejscu oddalonym o wiele kilometrów od Pani domu. Czy łączą Panią może jakieś szczególne związki z Zagłębiem, Śląskiem… Co Panią tu przyciąga?

DWZ: Powiem szczerze, że zaprzyjaźniłam się z Teatrem im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Spotkałam się z ogromnym sercem i sympatią ze strony jego władz i artystów. Wreszcie, stąd przecież pochodzi Profesor Włodzimierz Wójcik. Mój syn poznał Pana Profesora. Wystarczyło, że widział go zaledwie jeden dzień i już powiedział: „Wiesz mamo, to jest tak wspaniały człowiek, że ja Go już pokochałem”. Gdy przysyłają sobie nawzajem pozdrowienia – Profesor do Miłka, a Miłek do Profesora – mój syn odpowiada: „Ja po stokroć pozdrawiam”. To naprawdę wspaniały człowiek.
Ten „jeden dzień” to 4 października 2007 roku. Byliśmy wówczas zaproszeni przez Płocką Książnicę imienia Władysława Broniewskiego na wielkie uroczystości „Roku Wyspiańskiego”. Profesor miał referat na temat poglądów Wyspiańskiego na rolę sztuki w życiu narodu polskiego, ja mówiłam o rodzinie Wyspiańskich. Następnego dnia udaliśmy się samochodem syna – przez Kutno i Łódź – do domu Profesora w Sosnowcu, domu usytuowanego wśród malw, róż i nasturcji. Tam jego Małżonka, Jola Jaworowska-Wójcik – ugościła nas nad wyraz serdecznie. Mimo zmęczenia drogą, snuliśmy przy kominku wielogodzinne refleksje na temat naszej działalności popularyzującej wspaniałe dzieło Czwartego Wieszcza.
Ten wieczór – przed udaniem się na spoczynek – mój Miłek posumował: „Mamo, w tym domu, w którym teraz będziemy usypiać zdrożeni, w ciągu zaledwie paru minut poczułem się lepiej, niż u najbliższej rodziny”.

MŁ: Jak zatem doszło do spotkania z Profesorem Włodzimierzem Wójcikiem?

DWZ: 10 stycznia 2007 roku przyjechałyśmy z mamą do Katowic na specjalne zaproszenie. Koleżanka mamy, której mąż doktoryzował się u Profesora, zaprosiła go na kawę do hotelu – miała obok nas pokój. Chwileczkę porozmawialiśmy, Profesor zrobił piękne zdjęcia zdjęcia, które wielekroć były prezentowane w artykułach o Wyspiańskim. Później zaczął nam przysyłać swoje różne prace – w tym dwie książki, ostatnio wydane drukiem – dotyczące mojego dziadka i bardzo wielu twórców z zakresu literatury i innych sztuk. Prace te nagminnie czytywała moja mamusia, która wówczas była jeszcze w pełni sił i mieszkała z nami w Lublinie. To profesor wyzwolił we mnie żyłkę twórczą, potrzebę pisania i interesowania się życiorysem Wyspiańskiego. To wszystko jest wyrazem jego miłości do Czwartego Wieszcza. Do dziś pamiętam dzień 28 listopada 2007 roku kiedy to braliśmy z Profesorem udział w oficjalnych uroczystościach „Roku Wyspiańskiego. Staliśmy wzruszeni przed sarkofagiem Dziadka. Było morze kwiatów. Ja przyniosłam cudowne róże, Profesor gałązkę laurową. Nagle zobaczyłam, że Profesor Włodzimierz Wójcik obejmuje ramionami grób mojego dziadka i całuje go. To mnie wzruszyło i jednocześnie zachwyciło… Rzadko zdarza się taka miłość uczonego do artysty i taka niezwykła przyjaźń.

MŁ: Na 2009 rok przewidziane są obchody 140 rocznicy urodzin Stanisława Wyspiańskiego. Ma Pani już jakieś szczególne plany związane z tą ważną datą?

DWZ: 15 tematów mam już wyznaczonych i muszę pisać… I będę pisać. Ta nasza aktywność daje dobre owoce. Przykład. W lutym 2007 roku Profesor rekomendował naszą „Wyspiańską sprawę” redaktor naczelnej kwartalnika dla polonii „Nasza Rota”, pani Profesor Barbarze Jedynak. Wynikiem naszej pracy było wydanie specjalnego numeru poświęconego mojemu Dziadkowi. Zawarte tam artykuły – moje, mojej mamy Leokadii, Profesora Włodzimierza Wójcika oraz Barbary Jedynak – poszły w świat, do Polaków na całej kuli ziemskiej. Ta świadomość wynagradza nasze codzienne trudy…

Powrót do wszystkich aktualności »